Sztuka była czymś, na co przez
długie lata byłam śmiertelnie obrażona. Jest to mój słaby punkt i największa
porażka. Kiedyś, trzymając ołówek czułam, że trzymam w ręku cały świat i to ode
mnie zależy jak on będzie wyglądał. Byliśmy z tym ołówkiem twórcami i
odtwórcami czego tylko chcieliśmy. Teraz ołówek służy mi do pisania i nic poza
tym. Będąc mała, patrzyłam na świat z perspektywy "jakby to mogło wyglądać
na papierze". Widziałam domy i drzewa inaczej. Patrzyłam na ludzi i doceniałam
ich zmarszczki, ich oczy i nosy, ich policzki i usta i oczami wyobraźni
szkicowałam ich twarze z najmniejszym detalem. Teraz patrzę na ludzi i widzę
tylko ludzi. Już zapomniałam, jak bardzo mi tego brakuje, już zapomniałam o
tęsknocie za moim ołówkiem, tym z którym świat tworzyłam, a nie którym piszę.
Obraziłam się na sztukę, bo mnie rozczarowała. Miała być czymś wzniosłym, niezwykłym,
niepojętym, idealnym, astralnym. Rzeczywistość obdarła mnie z tych wyobrażeń,
sprowadziła sztukę do poziomu materii, pokazała że jej nadludzkość ma swoją
cenę. Życia ze sztuką nie związałam i żałuję do teraz. Okazało się, że
twórczość jest droga, a pytania "kim po tym będziesz? ile zarobisz? jak
się utrzymasz?" za trudne, by jako dziecko na nie odpowiedzieć. Błądzę
więc sobie ścieżkami edukacji, z dala trzymając się drogi ku sztuce, bo zbyt
wiele bólu sprawiło mi przyswojenie sobie, że coś do czego jesteś stworzony,
jest za mało opłacalne, by poświęcić temu życie. I podziwiam, z ogromnym
szacunkiem podziwiam wszystkich, którzy tę drogę obrali i którzy są na tyle
odważni, by siebie nie sprzedać. Ja nie byłam.
Wiem, że moją wyłącznie winą
jest niewypełniona niczym pustka, która tkwi gdzieś głęboko i jak drzazga
uwiera. Za każdym razem, gdy obieram jakąś drogę, mam poczucie, że jest zła.
Rozum dyktuje, że dobrze, a serce pcha się gdzie indziej. Bo ten ołówek kusi by
go wziąć, a ja łypię na niego spode łba już dobre kilka lat. Boję się, że już
nie potrafię i nie robię nic, by się przekonać, czy umiem. I pewnie nie umiem.
Wszystko co dostałam w genach, zaprzepaściłam w życiu, bo z talentem się
rodzisz, a technikę wyuczasz.
|
Patron szkoły Stepan Agadzhanyan |
Byłam dzisiaj w szkole, ale nie
takiej zwykłej. Od wejścia pachniało farbami i rozpuszczalnikiem. Ściany usłane
były kolorowymi obrazami, a podłogi zastawione rzeźbami. Autorzy w wieku od 7
do 16 lat.
|
Żadna ze ścian nie pozostaje nieprzyozdobioną |
|
Na ścianach nie ma już miejsca, więc obrazy prezentowane są na sztalugach |
|
Rzeźby z gliny i gipsu |
|
Antyczne modele do lekcji rysunku |
Trafiłam do miejsca, w którym pielęgnuje się zasiane ziarenko.
Szkoła Artystyczna im. Stepana Agadzhanyana w Wanadzorze daje podstawy
przyszłym ormiańskim artystom. Kształci ich w zakresie historii sztuki,
rysunku, malarstwa i rzeźby. Jej absolwenci, to przyszli studenci krajowych i
zagranicznych Akademii Sztuk Pięknych. Dzieci odnoszą ogromne sukcesy,
otrzymują dyplomy i nagrody, zajmują najwyższe miejsca w międzynarodowych
konkursach artystycznych w Europie i USA.
|
Album z państwowymi i zagranicznymi nagrodami i wyróżnieniami uczniów |
|
Wygrane w międzynarodowych konkursach |
|
Gabinet dyrektora to mała galeria sztuki |
Dyrektor szkoły, Arsen
Rafayelyan, z dumą pokazuje mi albumy z zagranicznymi dyplomami. "Tych z
konkursów miejscowych nie trzymamy, nie ma na nie miejsca" - dodaje z
błyskiem w oku. Jego szkoła uczy 93 dzieci, każde z nich zna z imienia i nazwiska.
|
Dyrektor szkoły i człowiek o złotym sercu - Arsen Rafaelian |
Pokazuje mi stosy obrazów, większość z nich nie wygląda, jakby była autorstwa
maluchów. Nie są podpisane, dyrektor pamięta, kto jest twórcą każdego dzieła i
ile ma lub miał lat, gdy je stworzył. A jest co pamiętać.
|
Szkice starszych uczniów szkoły |
Szkoła przypomina
galerię sztuki, każdy wolny centymetr jest zagospodarowany przez dzieło sztuki.
Nie ma wolnej ściany, sufitu, podłogi tyle co by przejść. I dyrektor jest
dumny, bo wie, że prace są dobre.
|
Rzeźby najmłodszych |
|
Sucha nitka, technika z użyciem linoleum i czarnego atramentu |
|
Szkic |
|
Praca kilkulatka |
Arsen Rafayelyan jest cenionym ormiańskim
artystą i człowiekiem z wielkim sercem. Wszelkimi siłami stara się utrzymać
przy życiu tę szkołę, a to zadanie nie jest proste. Szkoła ma już 55 lat i
trzykrotnie zmieniała swoją siedzibę. Do trzęsienia ziemi mieściła się w
przestronnym budynku naprzeciwko dworca głównego w Wanadzorze, potem tymczasowo
funkcjonowała w Galerii Sztuki. Ostatecznie przeniesiono ją z dala od ścisłego
centrum, do budynku, który pozostawia wiele do życzenia. Warunki nie były za
dobre, dyrektor własnymi środkami zapewnił ogrzewanie, bo przy ujemnych temperaturach
nie dało się wytrzymać. Pieniędzy nie ma za dużo. Nauka w szkole jest tania,
żeby rodziców było stać na posyłanie do niej dzieci. Stałej pomocy materialnej
nie otrzymują, więc żyją z miesiąca na miesiąc. Aż dziw, że tak ważne miejsce
jest tak zaniedbane i aż dziw, że tak zaniedbane miejsce, jest takie piękne.
|
Budynek Szkoły Artystycznej |
Zaczęło się oprowadzanie. Wąskimi
korytarzami, które dodatkowo zwężają wszędzie eksponowane obrazy, dochodzi się
do pracowni. Dzieci uczą się w grupach wiekowych, dzięki czemu zachowany jest
równy poziom. Po 7 latach nauki różnych technik artystycznych i historii sztuki, tworzą swoją
pracę dyplomową. Część absolwentów od razu ląduje w Akademiach Sztuk Pięknych w
Erywaniu, Petersburgu i w Europie Zachodniej, inni wybierają dłuższą drogę.
|
Zajęcia z historii sztuki |
|
Najmłodsi artyści |
|
Zaplecze szkoły, zbiory prac uczniów, modeli i wzorców |
Dzieci są skupione. Malują martwą
naturę. To nie jest jakieś tam bazgrolenie, to poważna sztuka a oni są
poważnymi młodymi artystami. Pracownie zwiedzamy według wieku, od grup
najmłodszych do najstarszych. Widać jak z roku na rok podwyższa się poziom i
polepsza technika. U najstarszych bije po oczach artystyczna świadomość, z ołówkiem w ręku tworzą
harmonijną całość. W gardle czuję dławiące szczęście, że o to dbają.
|
Pejzaż z wyobraźni |
|
Martwa natura dowolną techniką |
|
Martwa natura |
|
Praca z żywym modelem |
Art was something that for many years I was deadly offended on. It is my weak point and greatest failure. Once, holding a pencil, I felt that I hold in my hand the whole world and it is up to me how it will looks like. We were the creators of the world we wanted. Now, I use pencil only for writing and nothing else. As a child, I looked at the world from the perspective of "how it could have looked like on a paper". I have seen houses and trees differently than the others. I've seen people faces and I appreciated their wrinkles, their eyes and noses, their cheeks and lips and with the eyes of imagination I sketched their faces with the smallest detail. Now I look at the people and I see only people. I have already forgotten how much I missed, I have forgotten longing for my pencil, the one with which I've created the world, not this for writing.
I was offended on art, because I was disappointed. It was suppose to be something noble, extraordinary, incomprehensible, perfect, astral. The reality ripped me out of this imagination, brought art to the level of matter, showed that its overhumanity comes with a price. I didn't dedicated my life for art, and I regret it now. It turned out that the creativity is expensive, and the question "Who are you going to be after that? How much will you earn? How will you live?", were too difficult, for me as a child, to answer. So I wander the paths of education, keeping away from the path to art, because it was too paintful for me to understand that something I love is not worth it. I admire and respect all those, who have chosen this path and who are brave enough to not sell themselves. I was not.
I know that I am the one to blame, but I feel unfilled emptiness, which hurts like a splinter. Every time I pick a way, I have a feeling that it not the wright one. Mind dictates it's good, and the heart pushes elsewhere. My pencil still tempts me to take it, but I only look at it. I'm afraid that I can't draw anymore and I don't do anything to see if I can. But...I probably can't. All I got in the genes, I've squandered in my life, because you are born with a talent, but you are mastering the technique.
I was at school today, but not in a "normal" one. From the entrance it smelled with paint and solvent. The walls were littered with colorful paintings and floors were pledged with sculptures. Authors - between the ages of 7 to 16 years.
I came to the place where the seed sown natured. The School of Art named after Stepan Agadzhanyana in Vanadzor provides the basic education for future Armenian artists. Pupils are tought the art of history, drawing, painting and sculpture. Its graduates are the future national and international students of Academies of Art. Children are enormously successful, receive diplomas and awards, take the highest places in international artistic competitions in Europe and the USA.
School director, Arsen Rafayelyan, proudly shows me albums with foreign diplomas. "Those of local competitions we don't keep here, there is no place for them" - he adds with a twinkle in his eye. His school teaches 93 children, each of them he knows by name.
He shows me stacks of paintings, most of them don't look like were prepared by children. Paintings are not signed, the director remembers who is the author of each work and how old he or she was while painting it. And there is a lot to remember.
School reminds gallery, every free centimeter is used by a hanging work of art. There is no free wall, ceiling and floor, there is only a litle place left to walk. And the director is proud, because he knows that this works are good.
Arsenic Rafayelyan is a highly respected Armenian artist and a man with a great heart. By any forces he is trying to keep alive this school, and this task is not easy. The school functions for 55 years and three times changed its place. Until the earthquake it was located in a spacious building opposite the Central Station in Vanadzor, then temporarily operated in the Art Gallery. Finally it was moved away from the center to the building, which leaves a lot to be desired. Conditions are not the best, the director did everything yo provide the school with central heating, because it was impossible to work during the winter. There is not enough money, school doesn't receive any permanent financial support, so they live from month to month. School education is cheap, so that parents could afford to send their children to it. It was surprising for me, that such an important place is so run down and at the same time, that such a neglected place is so beautiful.
We had a guided toure of the school. Narrow corridors, which are further narrowed by exhibited paintings, lead to studios. Children learn in age groups, so that equal level is maintained. After 7 years of studying different artistic techniques and art history, they create their diploma work. Some of them immediately end up in the Academy of Art in Yerevan, St. Petersburg and Western Europe, while others choose a longer way.
Children are concentrated. I see them painting a still life. This is not just a normal scrawl, it is a serious art and they are serious young artists. We visit studios by ages, from the youngest to the oldest group. As can be seen, from year to year increases and improves the level of their art technique. In eyes of the oldest students beats artistic awareness. With a pencil in hand they form a harmonious unit. I was happy and touched by what I've seen.